Ostatnio zachorowałem nie tylko na tofu i inne takie tam „wegańskie” pierdu pierdu, LECZ TAKŻE (hermetyczny dowcip) na tortillę. I nie mam tu na myśli cienkiego placka, co to się weń wkłada różne rzeczy i zawija wszystko, a potem zajada ze smakiem. To znaczy – to ostatnie się zgadza, bo hiszpańska tortila (cienki placek, co to się weń etc. to rzecz tex-mex/meksykańska) zwana jest też omletem ziemniaczanym albo omletem hiszpańskim. I zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, dobro to jest, nawet jak potem dostaniecie miażdżycy.

Taką tortillę jak poniżej możecie zmontować w zasadzie ze wszystkim. Warto tylko pamiętać, by nie przesadzić z liczbą składników. Ja na razie robię:

albo zwykłe (czyli cebula, przyprawy i szlus)

z chorizo (to taka kiełba hiszpańska, cudowność)

z oliwkami na ostro (oliwki + papryczki)

z pomidorami suszonymi

i tak dalej. Najważniejsze jest to, by tortilla składała się z zimiorów i cebuli. Bardzo prosto, wiejsko i cudownie.

No to do dzieła!

 

Czego nam trzeba?

Trzech ziemniaków

Jednej sporej cebuli

Sporo oliwy z oliwek (w ostateczności oleju, ale będzie tłustsze)

3 jajka

Dodatki, np. chorizo, oliwki zielone, suszone pomidory, papryczki piri-piri, chili albo inne

 

I jedziemy:

Na patelni rozgrzewamy sporo, ale to naprawdę SPORO oliwy (bądź oleju). To jest prawie że smażenie w głębokim tłuszczu.

Cebulę szybko kroimy w piórka i wrzucamy do tłuszczu. Ona niech się spokojnie karmelizuje (ma się skarmelizować, a nie tylko zeszklić!), a my w tym czasie obieramy ziemniaki i kroimy je na cienkie plasterki. Następnie wrzucamy je do cebuli.

Jeśli robimy tortillę z chorizo, to ja kroję chorizo w kostkę, a potem dorzucam po cebuli, ale przed ziemniakami. Chorizo puści tłuszcz z boczku i innych rzeczy, co je w sobie ma, zabarwi wszystko na lekko czerwonawy kolor i sprawi że tłuszcz przejdzie pikanterią. Cymes.

W każdym razie: potem, gdy się smaży, odrobinę solimy solą morską i od czasu do czasu przewracamy tę ziemniaczano-cebulową breję. Trwać to będzie ok. 10-15 minut, ważne żeby ziemniaki się porządnie przesmażyły i nie były pod żadnym pozorem surowe.

W tym czasie kroimy dodatki, jeśli je chcemy – czyli oliwki w plasterki albo siekamy suszone pomidory, papryczki czy co tam chcecie.

W miseczce rozkłócamy 😉 trzy jajka. Gdy nam się zimiory zrobią, łopatką partiami wyjmujemy tę brejowatą lekko breję, odsączamy z tłuszczu i wrzucamy do jajek (lub jajek z dodatkami pokroju oliwek itp.). Mieszamy, żeby się to wszystko oblepiło ładnie i…

…odstawiamy na parę minut, jak radzi przynajmniej kilku Hiszpanów. Następnie (jeśli zgasiliśmy gaz, no bo co się ma marnować), z patelni zlewamy do słoiczka większość oliwy (jeszcze się może przydać, jak nie ma farfocli), rozgrzewamy i wlewamy masę ziemniaczano-jajeczną. Smażymy z jednej strony na mocno złoty kolor i przewracamy.

Z tym przewracaniem to jest pewien dynks. Otóż ja zestawiam z ognia patelkę, kładę na niej talerz, odwracam patelkę do góry dnem, kładę z powrotem na gaz, a z talerza zsuwam na patelkę omlet. Et voila, będzie się teraz obsmażał na złoto z drugiej strony. Można go posypać jakimś ostrzejszym żółtym serem i przykryć, żeby ser się stopił.

Następnie zrzucamy to wszystko na talerz, kroimy trochę jak pizzę i wcinamy. Można zostawić na drugi dzień albo jeść na zimno.

Samo dobro.