Jak wiecie, ostatnio trochę zachorowałem na tofu. Ale że ileż można ciągle jeść to samo, no to postanowiłem przemyśleć sprawę ciągłego robienia miso tofu i po wielu trudach (przeglądania obłąkanych programów kulinarnych na jutubie) wreszcie znalazłem coś, co mi weszło cudownie. Cóż to takiego? Ano zwykłe smażone tofu, ALE z pysznym sosikiem.
Sosik generalnie jest ostry jak fiks, natomiast możecie go złagodzić i nic nie straci. Już wam zaraz to sprzedam. Potem świat nigdy nie będzie taki sam i przyłapiecie się na tym, że o trzeciej w nocy będziecie kursować do lodówki, żeby wyżreć palcem trochę tej paprykowo-orzechowej cudowności.
Czego nam trzeba?
Kostki tofu
Octu winnego (ja nie miałem akurat, lunąłem ryżowym, było spoko)
Papryki chili (normalnej takiej), średnio ostrej
Opcjonalnie kawałek papryki ramiro
2-3 ząbki czosnku
Odrobina tamaryndowca (sprasowanej kostki, najlepiej nie solonej)
Cukru trzcinowego
Wody
Soli
Orzeszków ziemnych
I jadymy:
Na początku miksujemy papryczkę chili (plus trochę ramiro, ew. jak nie chcecie ostrego to samo ramiro i odrobinę płatków chili), czosnek, wodę, ocet oraz tamaryndowca. Jak będzie w miarę pochlastane, dajemy do rondelka, dodajemy cukru trzcinowego, szczyptę soli, odrobinę płatków chili i redukujemy do porządnej gęstości na małym ogniu. Sos zgęstnieje też sam z siebie (przez przerobiony cukier), więc pamiętajcie, że jak jest gorący i już w miarę gęsty, to powinno być ok, bo gdy przestygnie, będzie jeszcze bardziej gęsty.
W tym czasie na suchej patelni prażymy na szybko orzechy ziemne, a potem przesypujemy do moździerza.
Na tej samej patelni rozgrzewamy potem nieco oleju, kroimy tofu w sporą kostkę, a następnie smażymy na lekko złoty kolor z obu stron.
Do zimnego już sosu wrzucamy przetłuczone w moździerzu orzechy i mieszamy.
Podajemy i wyjemy z zachwytu nad sosem.