Ok… Tytuł posta oraz potrawy wymaga pewnego objaśnienia, bo jest to dość karkołomny i językowo w sumie poplątany ciąg myślowy. Cheese puffs, takie jak w linkowanym i w sumie też poniższym (ale już z poradami praktycznymi! ;)) przepisie ochrzciliśmy z moim przyjacielem, Jęzorym, właśnie jako „burdeliki serowe”. To określenie nie zostało wzięte znikąd – pochodzi z wczesnego tłumaczenia serialu animowanego „South Park”. Jeszcze pod sam koniec lat 90. i w sumie na przełomie wieków, gdy byłem w liceum, „South Park” było najnowszą modą wśród nastolatków. Ba, jedną taką hm, koleżankę poznałem przez to że ni stąd ni zowąd na przystanku autobusowym zaczęliśmy rozmawiać o różnych porąbanych rzeczach, które się działy w tej kreskówce. Taka była siła „South Parku”. Jednym z ekhm… bohaterów był oczywiście uwielbiany przez wszystkich socjopata Cartman. Cartman, jak to grubas, non stop obżerał się chrupkami, które – no cholera, nie wiedzieć czemu – przetłumaczono na polski jako właśnie „burdeliki serowe”.

Problem w tym, że te chrupki nie nazywały się „cheese puffs” tylko „cheesy poofs”. Ktoś, kto to tłumaczył, ewidentnie zapożyczył fonetycznie bardzo podobnie brzmiące słowo z języka niemieckiego (używane zresztą często i gęsto w literaturze dot. Holocaustu), które owszem, oznaczało burdel, ale jego zapis to „puff”. Stąd, paradoksalnie, nasze dla jajec wymyślone określenie „burdeliki serowe” jest właściwszym, niż to stareńkie tłumaczenie z „South Park”. Tacy jesteśmy fajni.

No ale do rzeczy. Burdeliki są stosunkowo proste do zrobienia, co nie znaczy, że się udadzą. To jest jedna z tych potraw aptekarskich, to znaczy jak Chimek chce wrzucić więcej cheddara, nagle okazuje się że nic nie wyrośnie i jest jedna wielka… klapa. Chimek kaja się też i błogosławi swój elektryczny piekarnik, bo w gazowym to zawsze była loteria…

 

Do dzieła!

Czego nam trzeba?

mąka pszenna – szklanka

masło – kostka (200g)

jajka – 4 szt.

woda – szklanka

sól – szczypta

cheddar – szklanka startego

ewentualne zielsko

I jedziemy:

Najpierw musimy zaparzyć mąkę. Do garnka wlewamy wodę i wrzucamy kostkę masła. Zagotowujemy (masło się przy okazji rozpuści). Gdy będzie się już gotować, jak raz – wsypujemy szklankę mąki. Zmniejszamy ogień i baaaardzo intensywnie miąchamy drewnianą łychą. Po ok. minucie ciasto będzie już gładkie i będzie takoż odchodzić od ścianek garnka. Gasimy ogień, zostawiamy na kilka(naście) minut, żeby nam nieco przestygło. Dlaczego?

Interludium: Nastawiamy piekarnik na 220 stopni, niech się już rozgrzewa.

Ano dlatego, że następnym krokiem jest wbijanie jajek, a raczej nie chcemy, żeby nam się pościnały… Jajka wbijamy pojedynczo. To znaczy – wbijamy jajko, mieszamy, aż znowu będzie gładka konsystencja. I tę operację powtarzamy przy każdym kolejnym jajku. Na końcu dodajemy ewentualne zielsko i startego cheddara, po czym znowu mocno miąchamy, żeby nam się wszystko wymieszało.

Wykładamy kawałki ciasta (po łyżce) na papier do pieczenia. Lepiej zrobić odstępy, bo ciasto będzie rosło jak szalone (o ile wszystko zrobiliśmy tak, jak wyżej i nie dodaliśmy np. aaaa jeszcze z pół szklaneczki sera, żeby było bardziej no! ;)). Wkładamy do piekarnika i pieczemy jakieś 10 minut w 220 stopniach, a potem zmniejszamy do 180 stopni i pieczemy kolejne 10-15 minut. Po złoceniu je poznacie – gdy na górze (skuwają akadyjskie strofy etc.)* będą już lekko złote, to najprawdopodobniej na dole będą już przyjemnie brązowe. Gasimy, studzimy, zajadamy.

Ciasto powinno być bardzo lekkie, takie jak – mniej więcej – ptysiowe, no bo parzone, ale z drugiej strony jest to rzecz dla ludzi, których ulubionymi słodyczami są salcesony i pęta kiełbasy.

Smacznego!

*to jest tzw. ekumenizm – w jednym zdaniu nawiązać do Biblii i Enuma Elisz