Generalnie rzecz biorąc ten przepis to trochę iteracja na temat tego chleba. Dodatkiem są naturalnie nasionka, no i mniejszy kształt (któż, ach któż nie kocha bułek?). Jeśli idzie o pieczywo, z jednej strony przyznaję się bez bicia – lubię pszenne, białe bułki czy chleb. Nic na to nie poradzę. I nie mówię tu o tym napompowanym, głęboko wcześniej mrożonym gównie ze sklepów, tylko o własnych, swoją drogą, bardzo prostych w wykonaniu bułach. Zbieram się ciągle, żeby sobie słoik spory kupić, bo wypadałoby ukręcić w domu zakwas, ale ciągle jakoś czasu brak. Stąd – takie oto bułki.

Tak na marginesie, nigdy za specjalnie nie kochałem pieczywa pełnoziarnistego. Ma ono taką specyficzną, jak to mówię „śrutowatą” konsystencję. Oczywiście czym innym jest zbita, gęsta buła domowa, a czym innym jakieś badziewie z marketu. Still… Problem ten rozwiązuję w prosty sposób. Do ciasta, w którym są te trzy mąki pełnoziarniste, czyli pszenna, orkiszowa i żytnia dodaję nieco zwykłej pszennej, białej 450-500. Bułki mają dłuższy termin przydatności i mocną konsystencję, ale nie aż tak żwirowatą.

No i pamiętajcie – tu nie ma że boli, ciasto trzeba wyrabiać długo, dopóki nie będzie totalnie gładkie (jak tyłeczek… etc.).

 

Czego nam trzeba?

mąka – niebieskie makarony robią taką mąkę, że jest 3 w 1, ale równie dobrze możecie kupić orkisz, żytnią i pszenną – pełnoziarniste, ok. 450 g

mąka pszenna biała – tej dodajemy procentowo ok. 20%, nie więcej, to nadal ma być inne pieczywo – ok. 50-100 g

sól

olej

mleko – 250 ml

cukier

drożdże – ok. 30 g

miód

ziarna słonecznika

pestki dyni

ziarna sezamu

jajko

 

I jedziemy:

W rondelku zagrzewamy mleko z odrobiną miodu. Gdy osiągnie temperaturę pi razy oko 37 stopni (sposób, jak zwykle, na mały palec – nie parzy? Jest ok), przelewamy do kubka, wkruszamy drożdże, dodajemy odrobinę cukru. Zostawiamy na kwadrans.

W misce szykujemy mąki, podsypujemy solą i dodajemy odrobinę oleju. Wlewamy zaczyn, tyle ile trzeba (z reguły trzeba wszystko, ale któż to wie, jakie warunki pogodowe będą ;)). Wsypujemy po garści ziaren słonecznika i pestek dyni (pestki dyni możemy ścisnąć w dłoni, żeby je rozgnieść). Zagniatamy do skutku, tzn. dopóki ciasto nie będzie elastyczne, gładkie, miłe i sympatyczne. Jak to sprawdzić? Nie wiem, zapytajcie – np. o politykę. Jak dyplomatycznie wstrzyma się od głosu i tylko machnie ręką, znaczy że jest fajne. 😉

Zostawiamy ciasto w ciepłym miejscu na ok. godzinę.

Po tejże godzinie rozgrzewamy piekarnik. Z ciasta odrywamy kulki, formujemy spłaszczone bułeczki (i tak wyrosną), smarujemy rozbełtanym jajkiem (z odrobiną mleka), posypujemy kilkoma ziarenkami sezamu i pieczemy dopóki nie będą złote na wierzchu.

Nie wyjmujemy z piekarnika. Gasimy go i cierpliwie czekamy, aż bułki same się wystudzą (to po to, by nie niszczyć miąższu). Wystudzone zajadamy, np. tak jak na fotce z suszonym pomidorkiem, masłem i szczypiorem.

Smacznego!