Dawno dawno temu pojawiła się na KC neapolitanka. A wczoraj jakoś strasznie mnie wzięło na porową, krem, nie chlipankę z farfoclami. Jak porowa, to pewnie i z serem. Ale miałem też ochotę na jakiś mocniejszy akcent, niż zwykle. I tak narodził się turkusowy porrr, który jest diabolicznie świetną zupą. Jest to też pewna reminiscencja mojej zupy z soczewicy z Lazurem. Tamten przepis się nie zachował ze względu na brak zdjęcia, za to jest porowa. W sam raz na ten gówniany warszawski poranek. Bo strasznie dziś pada i plucha.

Czego nam trzeba?

por – 2 szt.

cebula – 2 małe albo 1 duża

czosnek – 2-3 ząbki

kostka rosołowa – 2 szt.

„Lazur” turkusowy – 1 op.

śmietana 18%

mąka

olej/oliwa do smażenia

pieprz czarny

bagietka/chleb tostowy

szczypiorek

I jedziemy:

W garnku na oliwie szklimy cebulę. Można ociupinkę posolić (ale minimalnie, bo Lazur jest mocno słony). Jak się zeszkli, dorzucamy pokrojoną w plasterki białą część pora. Nie musicie się spinać z krojeniem cebuli w kostkę czy siekaniem pora – i tak będziemy miksować. Gdy por lekko zmięknie, dorzucamy czosnek, chwilkę jeszcze dusimy, bacznie obserwując, czy czosnek nie zaczyna się prażyć. Zalewamy litrem wody (z haczykiem). Doprowadzamy do gotowania, wrzucamy kostki rosołowe, wywrotkę czarnego pieprzu. Jak się pogotuje kilka minut, wkruszamy Lazura. Wedle uznania, ja dodałem jakieś 2/3 opakowania (czyli ok. 75 g). Gotujemy jeszcze trochę… W miseczce rozrabiamy z łyżeczką mąki łyżkę-dwie śmietany. Nie chodzi o to by zupę jakoś mocno zagęścić, ale tylko lekko podbić. Do roztworu wlewamy nieco zupy, mieszamy, wlewamy do gara. Gotujemy jeszcze parę minut.

Gdy nam zupa ostygnie, blenderem miksujemy na (w miarę) gładki krem. Jeśli następnego ranka mamy wyjątkowo gównianą pogodę, podgrzewamy zupę, na patelni robimy grzanki. W miseczce dodajemy nieco szczypiorku i podajemy gorącą. Rany, od razu ten dzień stanie się lepszy…