Wybaczcie, ale zdjęcie robione kartoflem właśnie tak wygląda. Nic nie poradzę, że to miks chaosu z przestworzy, Cthulhu i czegoś wręcz niewypowiadalnego. Taki lajf. Ale zapewniam, żarełko pyszne, tylko może nie najpiękniej wygląda na smarkfonowym zdjęciu. No dobrze, ale jak je konkretnie zrobić, te polędwiczki nieszczęsne?

To jest tak naprawdę okropecznie proste danie, dlatego, że polędwiczka to taki kawałek świni, że nie trzeba się z nim męczyć, po drugie, nie ma tu wielkiej filozofii w robieniu sosu, po trzecie – jedyne na co musimy uważać, to okazjonalna eksplozja. Tak literalnie, bo jak to się ładnie mówi, będziemy flambirować, czyli podpalać żarcie.

Ano właśnie – kwestia whisky. Piszę „whisky”, bo mam w domu głównie szkockie i to w dodatku co najmniej 10-letnie single malty (rany boskie, jak to zabrzmiało… ;)). Generalnie myślę, że smak będzie się zmieniał nieznacznie w zależności od tego jaka to ruda (w sensie: z jakiego regionu, czy bardziej torfowa, czy więcej kwiatowych tzw. nut), ale nie przesadzajmy, że smak się dramatycznie zmieni. No chyba, że użyjecie JWRL… Generalnie jeśli myślicie o blendzie, to lepiej wziąć taki dość łagodny, a jeśli po podpaleniu (i zgaszeniu) będzie jakiś gorzki posmak – dokładacie nieco miodu np. lipowego, akacjowego albo innego z typu „słodkie, bez posmaku wędzonki jak spadziowy”. Ja użyłem resztki 12-letniego Glenfiddicha i wyszło znakomite.

Czemu zaś tagi „szkocka” i „irlandzka”? No bo to jest strasznie popularny sos, tj. grzyby leśne/pieczarki plus whisk(e)y i śmietanka. W Szkocji ponoć idzie świetnie pod haggisa w urodziny Roberta Burnsa, w Irlandii po prostu robią go, bo go robią. Dlatego podałem obie kuchnie – whisky i whiskey różnią się od siebie z grubsza jedną literką (to nie burbony, które pędzi się na np. kukurydzy).

No, ale do rzeczy.

Czego nam trzeba?

jedna polędwiczka wieprzowa

pieczarki – 10-12 szt.

na bok – młode ziemniaczki

zielony pieprz

czarny pieprz

sól (użyłem morskiej, taki ze mnie burżuj…)

papryczka ostra (najlepiej płatki)

śmietanka 30% – jeden kubek (wiecie, ten taki szczupły i wysoki ;))

ok. 50 ml whisky

olej do smażenia

masło

I jedziemy:

Prequel – polędwiczkę myjemy i czyścimy z ew. błony. Następnie kroimy w średnio-grube plastry, na oko – ze 2 cm grubości. W moździerzu tłuczemy zielony pieprz, płatki papryki, sól morską. Mieszamy z paroma łyżkami oleju, moczymy w tym polędwiczki i odstawiamy na minimum pół godziny do lodówki. Idziemy na fejsa albo coś.

Wyjmujemy mięsko z lodówki. Na patelni rozgrzewamy nieco masła, czekamy aż zacznie brązowieć (a zanim zacznie brązowieć, dobrze zebrać nieco piany, jeśli jest jej zbyt dużo), po czym wrzucamy – w miarę luźno – polędwiczki. W tym samym czasie nastawiamy ziemniaczki. Polędwiczki smażymy z każdej strony na lekko złoty kolor, czyli ok. 2-3 minut w zależności od waszej kuchenki. Jak już ogarniemy wszystkie, wyjmujemy mięso, przykrywamy czymś, żeby dramatycznie nie stygło, wrzucamy pokrojone w plasterki pieczarki. Smażymy chwilę, a gdy ściemnieją, zestawiamy na moment z ognia, wlewamy whisky i HEAVEN SHALL BURN podpalamy. Jeśli macie w domu okap, lepiej nie róbcie tego na kuchence (można sobie poparzyć tyłek, nie tylko przy podpalaniu potraw :P). Ani pod firanką. Z wysokoprocentowymi alkoholami jest tak, że – jeśli nie są zbyt zwietrzałe (moja ruda stała w domu chyba z rok, więc tym razem płomienie nie były szczególnie epickich rozmiarów) – może, za przeproszeniem, pierdolnąć niczym w flambirowanych pankejkach, które kiedyś robiłem (płomienie na ponad metr, fakjea). Tak czy inaczej, dobrze zachować ostrożność, w końcu to ogień. Gdy buchnie i pierdyknie jakby to było w Fallujah, płomienie powinny lekko przygasnąć. Czekamy chwilę, aż wypali się większość alkoholu (ergo – gorzkawego posmaku). Gdy płomyki będą już tylko lizać patelnię i pieczarki, odcinamy dostęp tlenu jakąś pokrywką, a potem wlewamy śmietankę. Zagotowujemy i gdy się zagotuje, wrzucamy usmażone wcześniej polędwiczki. Dusimy jednocześnie redukując sos – ok. 10-15 minut, tzn. do momentu, kiedy będzie już lekko gęsty. Dobrze jest pilnować i co chwila mieszać, bo śmietanka, jak wiadomo się nie zwarzy, ale ma tendencje do przywierania.

Podajemy od razu z ugotowanymi (minęło pi razy oko pół godziny) ziemniaczkami do odcinka „Person of Interest”. Smacznego! 😉

(tak, wpis jest w godzinach nocnych i technicznie rzecz biorąc w sobotę, a nie piątek, ale jakbyście cały dzień wślepiali się w listy JKM Stanisława Augusta i wyniki egzaminów sprzed dwustu pięćdziesięciu lat, też byście byli nieco zmęczeni ;))