Tak tak, zdjęcie nie jest zupy. Ale goście za szybko pożarli, zatem zamiast talerza macie dyniowe pole autorstwa Ludu.

Pierwotnie miałem ją nazwać „zupą Zuzanny”, ale uznałem, że są granice przyzwoitości jeśli chodzi o ordynarne nawiązania do polskiej popkultury. Dyni nigdy nie robiłem, wiedziałem tylko tyle, że trzeba przyprawiać, bo jest przecież mdła. W ostatniej „Kuchni” gdzieś mi mignął przepis na zupę dyniową. Zmodyfikowałem po swojemu, podbiłem ukradzionym z Kwestii Smaku masłem szałwiowym i – gotowe. Gościom się podobało.

No i kasztany! Te znalazłem na plac… znaczy, bazarku przy Allah Banacha.

Z dynią jest taki problem, co już pojawiło się na początku, że jest mdła. Żeby jakkolwiek wydobyć jej smak, potrzebna jest albo odrobina orientu (imbir, cynamon i tak dalej), albo kuchennego ćpuna. Co to jest kuchenny ćpun? No, my teraz rzadko tego doświadczymy, ale i przy normalnej, torebkowej gałce muszkatołowej zdarza się, że tak ładnie powiem, zaaplikować ją wziewnie.
Huhu!

Kasztany natomiast, skoro jesteśmy w takim intro, problemem nie są. Trzeba je li i jedynie upiec, a tu czyha tylko jedna pułapka – jak nie przetniemy, obfajdają nam wnętrznościami piekarnik. 😉

Do dzieła!

 

Czego nam trzeba?

dynia – ok. 700 g

kasztany jadalne – ze 2-3 garście

mleko – ok. 250 ml

cebula – 1 duża lub 2 małe

czosnek – 2-3 ząbki

woda

pieprz czarny

sól

gałka muszkatołowa

olej z pestek winogron albo oliwa do smażenia

 

I jedziemy:

Kasztany nacinamy na krzyż, rozrzucamy na blasze i pieczemy, trwa to ok. 15 minut. Potem obieramy ze skorupek i odkładamy na bok.

Dynię kroimy w kawałki, nie za duże, rozkładamy na papierze do pieczenia i – niespodzianka – pieczemy. Około 30-40 minut, to znaczy, dopóki nie będą miękkie i upieczone, Watsonie.

Na oliwie zesmażamy czosnek i pokrojoną w mała kostkę cebulę. Następnie dodajemy dynię, miąchamy, podlewamy wodą. Z tą wodą to uważajcie. Ja się jakoś tak nieopatrznie (i machinalnie) posłuchałem przepisu i było za dużo, zupę trzeba by było długo redukować. Zatem – przyjmijcie że z pół literka, nie więcej. Gotujecie 5-10 minut. Dodajecie kasztany, gotujecie jeszcze chwilę. Zestawiacie. Czas na doprawianie – sól, pieprz czarny oraz dwie wywrotki gałki muszkatołowej. Z okazji takiej ilości gałki, nieodzowny jest komentarz muzyczny…

Hehehe.

Dolewacie szklankę mleka, miksujecie na gładko. Gdy trzeba doprawić – doprawiacie.

W razie późniejszego podgrzewania lepiej nie zagotowywać.

No i na finisz – świeże listki szałwi wrzucamy na mocno rozgrzane masło i smażymy 2-3 minuty. Listki się zwiną i będą małe i chrupiące, a masło zyska pyszny posmak szałwii. Przy podaniu dolewamy kapkę tegoż masła i ew. przystrajamy listkiem szałwii.