Jak choruję, mam prostą zasadę. Szybko zapchać się czosnkiem, cebulą i ziołami (np. tymiankiem, koprem), potem popijać lipę i inne napary, przeleżeć ze trzy dni w domu i potem wyjść już jak nowy na miasto. Od lat nie biorę antybiotyków ani OTC na byle pierdnięcie i jakoś jeszcze nie narobiłem sobie komplikacji. Jestem też wyznawcą tej szkoły, która każe jeszcze bonusowo podbić punkt nastawczy i w jedną noc wypocić przy wysokiej gorączce jakieś tam bakcyle. Nie zamierzam nikogo do tego przekonywać – na mnie działa. Na pewno zaś udokumentowane medycznie jest zbawienne działanie czosnku i cebuli (to warzywa z tej samej grupy). O czosnku pisałem zresztą kiedyś nieco szerzej. Pierwszy etap to więc takie wynalazki jak aglio e olio (albo np. farfalle przeciwbakteryjne)i inne bajery, ale czasem trzeba uderzyć w naprawdę mocne tony i wtedy przydaje się mocna zupa cebulowa. Powiedziałbym, że to samo zdrowie, ale uwielbiam dodawać do niej tzw. żółty ser, więc wcale tak różowo nie jest. Ale przynajmniej to dobra, esencjonalna zupa. No i zrobić ją naprawdę łatwo. Wymaga to co prawda nieco czasu, ale połowę zeń możemy spędzić na fejsie i innych portalach społecznościowych, a zupa będzie sobie pyrkać w tle. To jest porcja na mniej więcej literek zupy, w sam raz na jedną osobę.

Czego nam trzeba?

trzy szklanki bulionu

5-6 cebul, przy czym ja akurat miałem tylko zwykłe, polskie cebule, ale można np. dać trzy białe, jedną czerwoną i kilka szalotek – smak będzie ciekawszy

5-6 ząbków czosnku, ale można oczywiście więcej

masło, taka grubsza pajdka

olej (rzepakowy)

kilka kromek bagietki albo czegoś równie lekko pszennego

cheddar

grana padano

sól himalajska/morska

czarny pieprz

odrobina ostrych papryczek, ew. jedno peperoncino

I jedziemy:

W garnku z w miarę grubym dnem rozgrzewamy masło z nitką oleju. W międzyczasie kroimy cebule w piórka i siekamy czosnek (żadnego prasowania, prasowanie czosnku to zbrodnia). Na roztopiony i gorący tłuszcz wrzucamy czosnek, a gdy zacznie się złocić, dorzucamy wszystkie cebule. Miąchamy, dokładamy w razie potrzeby nieco masła (to się ma podduszać w maśle), przykrywamy, idziemy na fejsa, aczkolwiek często zaglądamy, bo cebula ma być szklista, a nie złota, a czasem się zesmaża. Nie o to jednak w tej zupie chodzi. Gdy wszystko już będzie miękkie i labilne, doprawiamy przetłuczoną solą i takim też pieprzem, zalewamy bulionem i gotujemy jeszcze z 10 minut. Potem gasimy ogień, lekko studzimy, żeby się nie poparzyć, gdy włożymy w zupę blender i szybko zmiksujemy na luźny krem.

Na nasmarowaną tylko patelnię kładziemy kilka kromek bagietki natartej czosnkiem. Gdy z jednej strony się zezłoci, bach!, przekładamy na drugą i kładziemy na kromkach cienkie plastry cheddara (albo trochę startego, mnie się nie chciało tarki wyjmować, więc ukroiłem, choć cheddar do krojenia nie jest serem idealnym). Możemy przykryć, to nam się szybciej ser podtopi. Wlewamy nieco zupy do miseczki, wkładamy kromki, posypujemy grana padano oraz odrobiną ostrej papryczki albo przetłuczonym na szybko w moździerzu peperoncino. Kapsaicyna też nam rozpieprzy nieco termoregulację (i puści katar ;)). Zajadamy i myślimy o tym, że trzeba ogarnąć jeszcze coś z koperkiem. Ale to jutro.

Smacznego!