Z cyklu „wymyśl coś nowego i starego na szybko”. Od kiedy kupiłem sobie formy do tartaletek, strasznie fajnie jest robić z tych samych proporcji kilka „ciastek” zamiast ogromniastą tartę, z którą potem jest problem, jeśli trzeba to przewieźć w ramach „KC Catering” 😉 na jakąś imprezę. Co prawda tartaletki też są spore, ale mają dwie zalety. Występują w liczbie mnogiej (nie wierzcie obrazkowi, po prostu reszta została szybko zjedzona) to po pierwsze. Po drugie – z racji na wielkość można je nawet ciachnąć (po wystygnięciu) na pół i nadal są spore, a wciąż wygodne.
A jak smak? Nie ma co tu dywagować – brokuły wspaniałe są, a podkręcone lekko przez pistacje będą jeszcze lepsze. Do tego nieco ostrego żółtego sera na wierzch i jadymy. 😉

Czego nam trzeba?

ciasto na tartę (czyli mąka, masło, żółtko, u mnie odrobina kwaśnej śmietany)

pistacje – ok. 100 g

brokuły (różyczki, ale może być jeden „pakiet”) – ok. 300 g

szalotka – 1 szt.

czosnek – 2 ząbki

biały pieprz

sól

I jedziemy:

Prequel to jak zwykle ciasto na tartę. Bierzemy mąkę, pół kostki masła (zimnego), siekamy to drugie w tym pierwszym, dodajemy żółtko, szczyptę soli, u mnie bonusowo – łyżkę kwaśnej śmietany, zagniatamy w try miga i bach do lodówki na 30 minut.

W tym czasie gotujemy brokuły. Odsączamy. Na patelni na odrobinie oliwy szklimy posiekaną szalotkę i czosnek, dokładamy brokuły, smażymy aż będzie ciapa.

W moździerzu tłuczemy na miazgę wyjęte ze skorupek pistacje. Zostawiamy wielokrotność szóstki (tyle mam foremek do tartaletek) w całości. Mieszamy stłuczone pistacje z musem, przesmażamy jeszcze moment, doprawiamy do smaku pieprzem.

Wyjmujemy zimne ciasto. Rozwałkowujemy i kładziemy do tartaletek (albo je wyklejamy ;)), dziubiemy widelcem. Wsadzamy z powrotem do lodówki żeby znowu było zimne. Rozgrzewamy piekarnik, wsadzamy doń tartaletki na ok. 10 minut. Gdy się podpieką, wyjmujemy, niech moment przestygną. W tym czasie ścieramy ostry żółty ser, np. coś w okolicach Tylżyckiego (no bo bez przesady).

Nakładamy mus do tartaletek, sypiemy nieco sera, wciskamy w fallicznej pozie po ziarenku w każdą tartaletkę (hyhy) i zapiekamy kolejne 10-15 minut.

Podajemy jak chcemy – smakują na zimno tak samo dobrze (a nawet moim zdaniem lepiej), jak niedługo po wyjęciu z piekarnika.