Paszteciki „fuck yeah!”
One są Fuck Yeah, bo mimo wielu różnych perturbacji wyszły mi znakomicie. Ciasto drożdżowe, ale inne i bardziej upierdliwe niż zwykle. W ogóle – makabra takie paszteciki. Jestem pełen podziwu dla tych gospodyń, które np. na wigilię Bożego Narodzenia robią coś takiego. Na szczęście nie jestem chrześcijaninem, więc mi to lotto, ale szacun, serio, szacun. Gdy wam przyjdzie ochota zrobić takie paszteciki, zaręczam – kilka godzin z życiorysu zniknie. Myślałem, że to chwila, a tu siurpryza. Ale – przejdźmy do rzeczy, bo tu nie ma co za bardzo się rozwodzić nad moją kiepską organizacją zadań (poza pasztecikami miałem też zrobić lecsó i wysprzątać tzw. obejście ;)). Dalej…