Jak stali czytelnicy wiedzą, ja naprawdę rzadko robię coś słodkiego. Może nie do końca jest tak, że moje ulubione słodycze to salceson i kaszanka, ale o ile lubię się nażreć czegoś deserowego, to już robić – niekoniecznie. Pastéis de Nata to akurat zupełny przypadek. Pomyślałem, że raz mi nie zaszkodzi, dawno nie bawiłem się w wyjątkowo upierdliwe robienie kremów, syropów i innych takich, więc spróbuję. Efekt był chyba całkiem niezły, bo z ludzi częstowanych na uczelni nikt nie umarł, nie uciekł z krzykiem i nie powiedział „Chimek, wiesz co, no spoko, ale więcej się do mnie nie odzywaj”.

Pastéis de Nata, a w zasadzie Pastéis de Belem to takie kultowe, portugalskie ciasteczka, w których skład wchodzi wyłącznie ciasto francuskie, żółtka jaj i lekko budyniowy krem cytrusowy. Z tymi żółtkami Portugalczycy mają prawdziwego i w dodatku uwarunkowanego historycznie zajoba. Otóż jak dowiecie się tego pewnie z każdego blogaska kulinarnego, zakonnice do krochmalenia habitów używały białek jaj, więc jak zostawały im żółtka to potem siłą rzeczy pojawiały się pyszne desery, których bazą były właśnie jajka.

No dobrze, koniec wiadomości rodem z wikipedii. Od razu uprzedzam, że zrobienie pastéis de nata to trochę upierdliwa robota. Podwójnie upierdliwa, jeśli sami robicie francuskie (ja bardzo rzadko, bo cenię swój czas). Tak swoją drogą ten przepis to niemal jeden do jednego przepis z portugalskiego portalu – tam go znalazłem. Dzięki mnie nie musicie już zaglądać na google translate i oglądać fraz w stylu „ciasto rolki na rolkę, acalcando dobrze” albo „Wypełnić formularze z kremem” (moje ulubione, chciałbym, żeby np. rzeczy do skarbówki wypełniano kremem)

Czego nam trzeba?

rolka ciasta francuskiego (275-300 g)

mleko – 250 ml

ze dwie łyżki mąki (~30 g)

skórka z cytryny

kawałek kory cynamonowej (np. pół laski)

woda – 125 ml

cukier – 250 g

żółtka – 4 (z białek możecie machnąć bezę ;))

 

I jedziemy:

Z mleka odlewamy odrobinę, którą mieszamy z mąką. W resztę mleka wrzucamy skórkę z cytryny (pamiętajcie, żeby wcześniej wyszorować!) oraz kawałek kory cynamonowej i zagotowujemy. W garnku obok możemy już nastawić syrop – wodę z cukrem, którą na małym gazie też doprowadzamy, równolegle, do gotowania.

Gdy mleko się zagotuje, wlewamy doń mąkę z mlekiem i mieszamy jak szaleni, żeby zrobił nam się krem ciastkarski/budyniowy. Gdy już mocno zgęstnieje (jakaś 1-2 minuty gotowania), gasimy. W tym czasie powinien gotować się też syrop – ten gotujemy trzy minuty, po czym gasimy i wlewamy do mleka. Po trochu – jedno lunięcie i mieszamy. Kolejne lunięcie – i znowu mieszamy. I tak aż do końca.

Na koniec krem z syropem przelewamy przez sitko, żeby odcedzić wszelkie farfocle, ale przede wszystkim kawałki skórki cytrynowej i cynamon. Gdy nieco przestygnie, dodajemy żółtka.

Ciasto trzeba teoretycznie rozwałkować, ale prawda jest taka, że ono fabrycznie jest w prostokącie, a to o prostokąt nam chodzi. Z proporcji, które podałem zrobicie jedną muffinkową blachę, czyli 12 ciastek. Tak czy inaczej, ciasto franuskie zwijamy w rulon, a potem dzielimy na 12 części. Moja rada: podzielcie sobie na dwa, potem znowu na dwa, a potem każdy kawałek na trzy. 😉 Blachę do muffinków, a raczej wgłębienia nacieramy masłem i w nie wkładamy kawałki ciasta francuskiego (na sztorc, a potem rozgniatamy tak, żeby obkleiły wgłębienie – jak wyrosną, będą takie warstwowo-puszyste). Wlewamy krem – do dwóch trzecich wysokości, nie więcej, bo nam się porozlewa.

 

Piekarnik nastawiamy na 250 stopni (dlatego silikonowa forma do muffinków raczej odpada…), a gdy już będzie nagrzany, wstawiamy ciastka i pieczemy pi razy oko 17 minut. Zaglądajcie, bo wg portugalskiego przepisu to 17 minut, moje były gotowe po 14, bo każdy piekarnik grzeje jak chce. Ważne, żeby ciasto było (ciemno)złote. No i szlus, czekamy aż wystygnie i możemy zajadać. A jeśli nie czekamy, jak niżej podpisany, to parzymy sobie ryja i marudzimy potem o tym przez następne trzy godziny.

 

Smacznego!