Gdy tylko, czytelnicy kochani, zaczniecie mówić o rabarbarze, przygotujcie się na obowiązkową tyradę na temat szczawianów wapnia, kwasu szczawiowego oraz generalnie poglądu, że co jak co ale rabarbar jest jak Korred z powieści Sapkowskiego; podaję usłużnie stosowny cytat:

Jedno o niem da się powiedzieć – wredny jest niemożebnie. Taki z niego czarci pomiot i plugawiec, taki chwost suczy, że ani o wyglądzie jego ani obyczajach pisać nie będziemy, albowiem zaprawdę powiadam wam: słów szkoda tracić na kurwiego syna.

Gdzie leży prawda? Dokładnie w tym miejscu, które rysuje w „Śniadaniu mistrzów” Vonnegut. Wiecie, taka hmm, gwiazdka… Tak, gwiazdka.

Matka natura tak sprytnie urządziła rabarbar, że w postaci świeżej jest dostępny raptem kilka tygodni w roku. W dodatku ze względu na mocno kwasiorowaty i lekko cierpki smak nie nadaje się do picia w takich ilościach, żeby nam się robiły te nieszczęsne złogi szczawianu wapnia, które przytkają nery (i „zrobią” kamyczki). Oczywiście możemy robić chutneye, dżemy, ba – nawet winko z rabarbaru, ale sens w tym niewielki. Przetwory rabarbarowe nigdy nie oddadzą głębi i intensywności Dwóch Jedynie Słusznych Form Rabarbaru, czyli drożdżówki z takowym oraz kompotu.

Kompot z rabarbaru to coś na co czekam cały rok. Serio. Ale nie dlatego, że kompocik sam w sobie jest jakoś szczególnie porywający. Niby jest,  ale stanowi przyczynek do czegoś zupełnie innego – rzeczy nazwanej roboczo Lollipop Chainsaw ;), czyli przechłodzonego kompotu z plasterkami cytrusów i innych owoców plus półwytrawnym białym winem. Ale to temat na inną pijacką notkę. Teraz kompot.

 

Czego nam trzeba?

pęczek rabarbaru – czyli ok. 350-400 g

3-4 goździki

4-5 łyżek cukru trzcinowego nierafinowanego

2 limonki

2 pomarańcze (słodkie, sokowe)

truskawki

 

I jedziemy:

Gotowanie kompotu to żadna filozofia. Bierze się rabarbar, myje, kroi na kawałki ok. 1cm. Cukier wrzuca się do gara, lekko zagrzewa, potem dorzuca się rabarbar. Zanim rzecz zacznie się brzydko rozklejać, zalewa się to wszystko około litrem wody. Dorzuca się goździki. Gotuje się dopóki rabarbar się nie rozpaćka. Można dosłodzić, jeśli wam za mało, ale dobrze utrzymać kwaskowy smak. Gdy się rozpaćka, zlewa się kompot przez sito – tylko na litość bogów! Podstawcie pod sito drugi garnek! 😉

Jak lekko wystygnie, wciska się do kompotu sok z jednej limonki i jednej pomarańczy. Wstawia się kompot do lodówki żeby go przechłodziło.

Po jakimś czasie wyjmuje się kompot. Do szklanki wrzuca się trochę truskawek (polskich, już ciężkich od cukru), po plasterku limonki i pomarańczy, zalewa kompotem z odrobiną wody gazowanej. Pije się.

O alkoholu kiedy indziej. 😉