Kiedy wybierałam studia, kierowałam się przede wszystkim tym, co mnie interesuje, aby w przyszłości móc łączyć przyjemne z pożytecznym. W moim przypadku była to architektura, o której marzyłam na długo przed ukończeniem szkoły średniej. Dostałam się na studia bez problemu i wtedy zaczęły się schody.

Okazało się, że to, co wyobrażałam sobie jako studia artystyczne, było w rzeczywistości ciężkimi matematycznymi studiami. Najwyraźniej w ujęciu moich profesorów architektura to jest jakaś odmiana matematyki. Rozumiem, że pewne obliczenia są niezbędne, ale byłam mocno zawiedziona tym kierunkiem studiów.
Dopiero na trzecim roku coś zaczęło się zmieniać. Doszło nam wiele przedmiotów, które miały w sobie jakiś rys artystyczny, pojawiły się pierwsze elementy projektowania. Wtedy odżyłam i uznałam, że jednak architektura to był dobry wybór. A bliska już byłam porzucenia tego kierunku i znalezienia innego, który dawałby mi przyjemność i satysfakcję. Dobrze, że mimo wszystko tej głupoty nie zrobiłam.