Zorientowałem się właśnie, że nie mam na blogu takiego odsyłacza, czyli bazowego przepisu na naleśniki. Parę różnych mutacji już robiłem, ale żeby mieć wewnętrzny link… trzeba naprawić ten błąd. Na początek szczypta historii – naleśniki nauczyłem się robić od babci, przy czym babcia, jak porządna kuchenna faszystka, robiła to według bardzo konkretnej receptury – na pół litra mleka tyle a tyle jaj, tyle a tyle łyżek mąki i dawaj, mieszać łyżką. Dzięki temu nauczyłem się robić naleśniki nawet wtedy, kiedy to wszystko pieprznie, a pieprznie na pewno, wziąwszy pod uwagę to, co się obecnie dzieje na zachodzie.

W każdym razie jak po apokalipsie będziemy siedzieć przy ognisku, spokojnie zrobię wam naleśniki lane na kamień. Nie ma problema. Tylko musimy wcześniej szaber uskutecznić, aczkolwiek umiem też wydoić krowę. Trzeba będzie tylko jakąś znaleźć.

Naleśniki robi się na miliony sposobów, jedni dodają wody, inni piwerka, ja jakoś trzymam się ciągle tego bardzo prymitywnego zestawu składników, czyli mąka pszenna 450, jajka, mleko, odrobina soli, woda. I jako że jeszcze nie pieprznęło, robię teraz ciasto na oko, to znaczy do litra mleka wlewam pół kubka zimnej wody, wbijam dwa jajka, a potem sypię mąkę i miksuję. Ewentualnie później poziomuję ciasto dodając albo mąki albo wody.

Cały dynks w tym, by ciasto się lało, ale nie za bardzo. Nie da się tego zrobić po przeczytaniu jakiegoś przepisu na blożku czy obejrzeniu jutuba. Robienie naleśników (w sumie jak wiele innych rzeczy, ale to konkretne zadanie akurat bardziej) to kwestia praktyki. Warto pamiętać, że ciasto może być nieco gęstsze (a naleśniki grubsze), jeśli robicie żarcie wytrawne, a nie tylko z dżemikiem czy tam innym serem. Taki naleśnik z np. gruszkami, boczkiem i roquefortem będzie musiał utrzymać nieco więcej niż samo mazidło i nie powininen się rozerwać. Stąd w takich przypadkach pergaminy odpadają.

Jeśli jeszcze nie pieprzło, smażymy naleśniki na patelni do naleśników. Tak, ja wiem, Gordon Ramsay i „be a doer, not a poser” (mówi to facet, który zainstalował sobie w domu kuchnię o wartości kilkuset tysięcy dolarów i, jak pokpiwała jego żona, nie potrafi jej ogarnąć), ale jest ogromna różnica jakościowa pomiędzy smażeniem naleśniorów na zwykłej patelni, a na patelni do naleśniorów przeznaczonej. Poza tym, gdy już macie taką patelnię, możecie jej używać tak samo do robienia tamago (takie cieniuteńkie jak nie wiem co japońskie omlety/naleśniki z samego jajka), sadzenia jajek czy kombinowania z małymi a la naleśniki rzeczami, z którymi zwykła patelnia nie zawsze sobie poradzi.

Ciasta nie lejemy za dużo, bo naleśnik wychodzi gruby i półsurowy. To też kwestia praktyki – nie będę mówił/pisał „pół chochelki/nalewki”, bo one mają przeróżną pojemność. Musicie wyczaić wlanie na patelnię tyle, że kiedy nią pomachacie, to naleśnik – bez dolewania – pięknie rozleje się na cienki placek.

No i wreszcie – tłuszcz. Sorry, ale najlepszym tłuszczem do smażenia naleśników jest smalec. Tak tak, niby naleśnikowe patelnie mają grubą warstwę teflonu, ale prędzej czy później to ciasto zacznie się kleić. Idealnie jest je po prostu raz na jakiś czas smarować odrobiną smalcu i szlus. Wersja wegetariańska/wegańska tegoż smalcu to jedyny poza nim tłuszcz, który ma świetną temperaturę, czyli olej kokosowy. Nie polecam smażenia miliona naleśników na np. maśle (chyba że klarowane, ale i tak to nie to samo) czy oleju roślinnym. Na maśle możecie sobie naleśnika odsmażyć, ale nie usmażyć.

I to w zasadzie tyle, pozostaje praktykować.

Do następnego!